Mamy szczescie, bo trafilismy na Diwali, jedno z najwiekszych swiat w hinduizmie. Diwali, zwane tez festiwalem swiatla, trwa kilka dni. Pierwsze dwa dni to dni zakupow, kiedy kazda hinduska rodzina musi cos kupic do domu, dla siebie, itd. Zakupione wtedy dobra maja przynosic szczescie. Skutecznie przypomnieli nam o tym taksowkarz (poradzil, by wziac z bankomatu wiecej pieniedzy, bo zaraz wyczyszcza maszyny z banknotow - to akurat byla dobra rada) i okoliczni sklepikarze, usilnie przekonujac, ze przeciez musimy cos do nich kupic. Ale Diwali to takze pieknie oswietlone (i pomalowane) domy. Przed kazdym domem wystawiane sa oliwne lampki, co wyglada naprawde ladnie. Kazdy bogatszy dom oswietlony jest tez tysiacem lampeczek, jak u nas w Boze Narodzenie, co wyglada jednak juz mniej ladnie. No i wieczorami strzelaja z fejerwerkow. Ale indyjskie fajerwerki nie eksploduja tysiacem kolorow. Po prostu robia duzo huku, skutecznie uniemozliwiajac nam spanie.Waranasi to swiete miasto hinduizmu. Sa tu setki swiatyn i tysiace pielgrzymow, o czym przekonalismy sie zaraz po przyjezdzie. Gdy dodamy do tego naprawde waskie uliczki starego miasta (nie wiecej niz 1,5m!), mamy atmosfere prawdziwego tlumu. Ze wszystkimi tego minusami. Co tu sciemniac, brod i smrod sa powalajace. Na szczescie hotel Alka, choc polozony nad samym Gangesem, daje mozliwosc odpoczecia od tego.Waranasi nas naprawde wystraszylo. Ale nie na tyle, zebysmy z rana, jeszcze przed switem, nie wsiedli w lodke i nie poplyneli wzdluz brzegow rzeki. Tam z pierwszymi promieniami slonca zaczyna sie zycie. Zabieramy wiec spotkanego przy wyjsciu z hotelu Francuza i wsiadamy do lodki, na ktora normalnie nawet bysmy nie popatrzyli. Ale tu sa Indie.Plyniemy wzdluz ghatow, czyli ogromnych schodow prowadzacych do rzeki. W kazdym ghacie modlitwy, poranne ablucje. Jedni wznosza modly do swietej Gangi, inni robia pranie. Ot, codziennosc nad Gangesem. Nawet nie zwracaja uwagi na turystow, ktorych mimo wczesnej pory jest juz sporo. I nie byloby w tym nic dziwnego, gdyby nie stan rzeki. Tony plywajacych odpadkow, a 10 metrow dalej mycie zebow, plywajace zwloki krowy, a tuz obok poranna przepierka. Ganges jest 100 razy brudniejszy niz Zimnica sprzed 30 lat, co nie przeszkadza Hindusom uwazac rzeke za swieta.Po poludniu spacer brzegami Gangesu. Spacer, ktory zapamietamy do konca zycia. Trafiamy do ghatu Manikarnika, na ktorym przeprowadzane sa kremacje. W jednej chwili plonie tam kilka cial, niektore stosy dopiero sa podpalane, niektore sie dopalaja. Najpierw zawiniete w kolorowe szaty cialo zanurza sie w Gangesie, potem uklada na stosie z drewna i podpala. Ten widok plonacych stosow wywiercil nam dziure w glowach i brzuchach na caly dzien. Brrrr....Ola decyduje sie jeszcze bardziej wczuc w klimat Indii. Na rece juz dzwonia hinduskie bransoletki, a dzis stara hinduska robi jej tradycyjny tatuaz z henny. Jak wyjdzie, w nastepnym odcinku damy zdjecia ;)W Waranasi konczymy objazd polnocnych Indii i ruszamy do Nepalu. Postanowilismy zrezygnowac na chwile z backpackerskiego stylu podrozowania i przesiadamy sie na samolot. Indyjskie odcinki nas troche zmeczyly. Samoloty nie sa drogie (bylyby jeszcze tansze, gdybysmy zrobili rezerwacje wczesniej), a zawsze to 1, a nie 20 godzin do Kathmandu. W koncu to maja byc wakacje.